V strom 650 XT i co dalej ... Powrót do motocyklizmu po 20 latach.

O Suzuki V Strom 650 XT, czyli małym DL-u wiele już pisano. Przejechałem nim 12 000 km w osiem miesięcy i chciałbym opowiedzieć o nim z perspektywy użytkownika nowego modelu tzn. kupionego z salonu prosto z fabryki.

Oczywiście proszę o komentarze i pytania.

Mały spis treści, który będę uzupełniał tekstami.  

  1. Zakupy w salonie. 
  2. Docieranie i serwis na 1000 km
  3. Pierwsza jazda suzuki v strom dl 650xt wrażenia itp.
  4. Bolączki nowego modelu.
  5. Pierwsza wyprawa z kuframi.
  6. Latanie wokół komina.
  7. Jazda z plecakiem małym i dużym, czyli żona i 10-letni syn
  8. Rozwiązywanie dylematów z podstawową obsługą modelu.
  9. Itd.


Część pierwsza Kupno nowego motocykla w salonie.

Dla żółtodzioba czyli motocyklisty, który wsiadania motor po raz pierwszy od 20 lat zakup nowego motocykla może być nie lada przedsięwzięciem. Oczywiście czytałem opinie itd. Jakoś suzuki od razu wpadło mi w oko i nie za bardzo chciałem rozglądać się za innym. Jednak z perspektywy moich natręctw wielką rolę odegrał sprzedawca Michał, który przyjął mnie godnie w salonie tak, że czułem się w jakiś sposób wyróżniony, tym że będę posiadał ten motocykl, co wtedy nie było jeszcze takie pewne. Z perspektywy właściciela firmy, którym mam wątpliwy zaszczyt być utwierdziłem się w przekonaniu, że dla salonu i branży podobnej dobry handlowiec pierwszego kontaktu może świadczyć o być lub nie być firmy w dłuższej perspektywie.

Michał przyjął mnie gościnnie, opowiedział co nieco, ale nie był nachalny. Pozwolił się przymierzyć i nie co rozpalił moje pożądanie krótką opowieścią o jeździe tym modelem. W ten sposób pozwolił by ryba poczuła przynętę ale jej nie mogła ugryźć. Umówiliśmy się na następne spotkanie i konkretne decyzje.
Był rok 2021 listopad i motorów nie było. Właściwie ciężko było kupić cokolwiek a co dopiero motor w danym kolorze itd. Oczywiście chciałem żółtego XT, ale ostatecznie musiał bym czekać na niego aż do kwietnia więc wybrałem biały ze złotymi szprychowanymi kołami. Czyli jedyny i ostatni bez właściciela, jaki płynął do polski na dostawę w grudniu.
Od tej pory sprzedawca prowadził mnie za rękę ze wszystkimi dokumentami, formalnościami itp. Moim zadaniem było właściwie wpłacać pieniądze na czas typu zaliczka, przedpłata itp. Przyszedł dzień odbioru ekscytacja sięgała zenitu. O pierwszej jeździe nie było jednak mowy, ponieważ pogoda była strasznie dziadowska a urząd w moim mieście nie zdążył z wydaniem tablic.


Motor stał naprzeciw drzwi salonu, tak by po wejściu od razu na niego trafić. Ciekawe uczucie. Jednak po podpisaniu papierów po prostu było cześć i tyle. Jakoś zabrakło mi celebracji tej chwili. Nie wiem, czy powinno być konfetti, czy szampan, czy mnóstwo tanich gadżetów, ale jakoś tak bez entuzjazmu. Wstawiliśmy moto do busa i jazda 120 km do domu. I tyle. V strom stał jeszcze dwa tygodnie aż w końcu przyszedł dzień na założenie tablicy.




 

Niebawem część druga pierwszy 1000 km w zimie, czyli docieranie nowego moto.

 

 

Komentarze

Najpopularniejsze posty